Proszę
bardzo proszę
niech się nikt nie dąsa
jestem cała w pąsach…
Piszę
co mi myśl przyniesie
co zaświta mi w głowie
bo o czym można pisać?
niejeden powie…
Proszę
bardzo proszę
niech się nikt nie dąsa
jestem cała w pąsach…
Piszę
co mi myśl przyniesie
co zaświta mi w głowie
bo o czym można pisać?
niejeden powie…
entliczek pętliczek
co zrobi karliczek
pochwali czy zgani
wpisując w dzienniczek
wzięła cyg@ srebrne druty w sumie pięć
rękawiczki sztrykowała taką miała chęć
plącząc wytrwale oczko lewe oczko prawe
w etiudę utkała miłą dla ucha
słowną zabawę
przepastny bałtyk oczek dostarczył za darmo
podziw na rękach
bez palców
już na sali gwarno
ulotne perskie oko jedno drugie do dyrygenta
niech delikatność gry na smykach pamięta
niespotykane barwy
rękawiczek z ciepłych słów
pojęła sztukę teatralnie w tonacji radosnej c-dur
kłamanie jak z nut
wątpliwa improwizacja
skundlone myśli proszą by je pogłaskać
rękawiczki bez palców to szuka
by dziesięć przycisków
jeden przy drugim dopełnień całości
serdecznych uścisków
pocałunkami zatrzymać czas
kiedy kieszeń pełna serca i uśmiech za darmo
czyż nie warto
bzdurą zmieniać jak skarpetki
a krzyżykami fis cis gis
wyszywać serwetki
niech trwa nad pięciolinią fermata
nie zmieniam
na jutro na całe lata…
a gdyby cyg@neczka blondyneczką została
takie SPA metamorfoza
to co byś powiedział
co byś powiedziała
przemalowałabym włosy na złocisty blond
przeniosła swoje myśli gdzieś na nowy ląd
odpruła falbany zczerniłabym duszę
mini założyła pomazała tuszem
wybieliłabym lico
wybielaczem do plam
wanisz jest najlepszy
jeszcze trochę mam
nałożyła makijaż z przenośni i metafor
Ty byś mi układał piękne wiersze za to
w słowach domyślności
zręcznie nitką tkannych
uplótł mi fryzurę z myśli poskręcanych
stanę na wystawie z różowym neonem
wszystko na wyprzedaż
przejdziesz czy coś powiesz
ktoś chwilę przystanie
czas uwagę skupić
z białą porcelaną śnieżną blondi kupi
może ty poeto pisarzu autorze
będę Twoją weną
myśli Ci przysporzę
ubierzesz mnie w słowa
w fantazję i w drżenie
w błękit oczu wepniesz ukradkiem spojrzenie
wiatrem spleciesz włosy
w słowach jak najprostszych
nie zwlekaj
kup teraz
nie czekaj do wiosny…
machniom ?
niespodziewanie wyłączyli mi prąd
urywając słowa w pół zdania
zapalam świeczkę i przycinam knot
za cieniem po suficie ganiam
wypala się świeczka czuję swąd
czy wreszcie włączą ten prąd
myśli nieudolnie składam w głowie
ciemność uniemożliwia pisanie
rozmyślam na tym co cień odpowie
oświecę latarkę co mam na stanie
latarka się wypala czuje swąd
może w końcu by dali ten prąd
to dobry czas na refleksje
czy wysiądzie coś jeszcze…
jesteś Światłem
które mnie prowadzi…
jesteś
jak ptak wolna i niespokojna
płochliwego sumienia
chcesz tylko być dobra
nic więcej…
zaglądasz wgłąb siebie
stąd oceanem radości
wylewasz się na świat
a tam…
rysy kamienic zamieniasz w taniec
górskie krawędzie w cygańskie spódnice
lasu majestat w chórów śpiewanie
obłoków kształty w dworskie baletnice
widzę Cię…
jak zmyślonej historii prawdziwy początek
łagodnej melodii ciche przygrywanie
gdy snu mojego najskrytszy zakątek
modlitwą przyodziewam w troskliwe czuwanie
autor: bazz
tak mi wpadło w ręce
pisz dalej…bazz…
jakieś to mi bliskie…
po prostu piękne…cyg@
Pięć lat przebrzdąkane a to szarpaniem strun, a to rozciąganiem duszy akordeonu zdecydowało o precyzji Edycianej osobowości. Ogólnie lubiana i bezpośrednia wiarygodnie czuła smak roztaczanej przed nią wody. A jednak… Pochylając się nad klawiaturą fortepianu przechodziła w swój mozolnością wirtuoza tworzony z ułamków świat, niespójny i niespokojny. W nim było miejsce na kolor, życie zaplatane koński ogon z policzkiem przy rozwianej grzywie. Pomimo wrodzonej delikatności siała wśród przyjaciół i pomniejszych znajomych strach.
Czym powodowany był?
Przecież na zewnątrz starała się być jedną z wielu. Przeciętność płaszczem spływającym po kostki bosych stóp, kapturem ukazującym uśmiech bez bólu i trosk.
Andrzej „przekora” z jedyną mu pasją patrzył z dystansu na osobowość Edyty zatopionej w szalu odkrywanej tajemnicy. Nie tolerował jej bliskości w czasie teoretycznych dyskusji. Lubił jej odległość, chodzenie po wodzie. Wzdrygał się, kiedy myśli szły niebezpiecznie na Edytowe tory. Lubił ją, nie pragnąc jej bliskości. Wyrazistość postaci doprowadzała oczy do bólu ze względu na brak domniemanej ostrości. A może to tylko detektywistyczna pasja, choć w rodzinie brak było potwierdzeń. Pisał wiersze, zawsze pisał do szuflady.
Edyta grała w studenckim teatrze kolorowe postacie. Bajkowe, odległe. Pisała, zmieniała scenariusze, które potem mogła grać w skoczności barw komponowanej muzyki.
Andrzej patrzył na jej wielobarwność z zachwytem hamowanym własną dumą i egoizmem, właśnie tak rozumianym przez blisko-odległych. Przykrycie dla swojej maleńkości objawiało się kolejnymi maskami.
To właśnie z przekory popełnił;
Wariacje na temat w obrazie
dumnie ułożone spojrzenie
zaklęte w czerń obramowania
falę czerwieni ponad roznosi
wyobrażeń o majestacie duszy
anielskim ciele dopieszczanym
bliskością żaru słońca
zatopiony blask postaci
bielą przecina monolit tła
w wciągniętych dłoniach
nadzieja welonem tchnie
w zaczarowaną przyszłość
w oczy patrzysz odbiorcy
uśmiechem obejmujesz bezkres
taniec talią kołysze wdzięcznie
och, bogini z cygańskiej pieśni
po herbacianych różach stąpasz
drogocennością siejesz strach
w sercach nienawykłych
osiągalności piękna
onieśmielony nieziemskością
chciałbym usłyszeć szum ust
stojąc za przemokniętą szybą
ożywionych pąsowych uczuć
Tego dnia Edyta otrzymała tradycyjny list, może aż nazbyt tradycyjny, bo zwinięty w rulon i przewiązany herbacianą wstążeczką. Kokarda była nie do rozwiązania. Mozoliła się z jej kluczem przez kilka dni wstrzymując ciekawość o zawartości listu bez adresu nadawcy.
W końcu przecięła węzeł krawieckimi nożyczkami, które to dzielnie służyły do kreowania zwyczajnie niezwykłych szat niedzielno-codziennych. Czytała wiersz w spokoju. Uśmiechała się. Rozwinięty na metrową długość rozciągniętych ramion zasłonił głębokość pokoju, stając się tłem. Pogładziła słowa. Wystygła herbata w nieopodal stojącym kubku powoli traciła ciepłość kosztem aromatu. Edyta wciągnęła powietrze.
Kolejnego dnia otrzymała list od matki. Pisała wielkimi literami w koślawym formacie. O jej trudach, o marzeniach do spełnienia… tak do spełnienia. Pisała o wyjeździe za którąś tam granicę, których tak naprawdę dla niej nie było. W końcu była żoną przyjaciela domu, kilka lat temu urodziła mu bliźniaki. Dwóch prześlicznie cygańskich chłopców. Ile to już lat, zastanowiła się Edyta. Jej życie uchodziło z przesadnym acz barwnym sykiem. Nerwowo ostrzegała samą siebie; nie patrz do tyłu, za tobą tylko kolorowe jarmarki, oszukane karty rozkładane w kolorze cygańskich chust.
Utalentowana Edyta dołączyła do zespołu składającego się członków rozległej rodziny. Grała, śpiewała i tańczyła. Wtedy to odkryła siebie w tańcu, w melodiach niezwiązanych z ta ziemią.
Istnie cygańskim sposobem zjeździła granice i w tym stylu zobaczyła ułamek świata. Najbardziej przeżywała aplauz publiczności, gorące oklaski. Wtedy duszą była pomiędzy nimi, dzieląc ich wrażenia i przyswajając je dla siebie. Budowała cząstkę siebie z ludzkich wrażeń.
Zrolowany list pozostawał jej wierny. Był z nią na każdym występie, na każdym przydrożu, w każdej uczcie duchowej. Tego dnia napisała do adresata bez adresu, schowała za świętą postać w kapliczce przy szlaku. Oddała swoją wolę i los….
cd może nastąpić, Bart
i rozlała się wyobraźnia…po górnym ce
co Bart jeszcze dopisze?…któż to wie…?
pięknie dziękuję Bart…cyg@:)
będę prostować…tam gdzie to możliwe…:)
Zatapiam swoje palce w w rozwichrzonych myślach…znieczulam głaszcząc…targami wyrywam…o wy! myśli niesforne…z pozoru spokojne…wracacie z hukiem gdzieś z nieba…wraz z pierwszym lodowatym płatkiem śniegu…was mi nie potrzeba…nie chcę! zakleszczam …zamykam na klucz…owijam kocem od zimna zdrętwiałym…wymykacie się ruchem szybkim… nieprzewidzialnym…prześladujecie…roztrzaskane po zakamarkach wszechogarniającej… obecności…
chciałabym…niemożliwe
Ten rok był odmienny od jej lat. Pozostawiona czarnym koniem spętanym niechcianą wolnością wędrowała wśród maków oblanych krwistą czerwienią. I niebo nie szło po jej stronie po częstokroć zmywając naleciałość kurzu pozostawionego życia. Płakała pośród życiodajnej zieleni, sama nie potrafiąc upleść jego początku. I sam Bóg nie wyraził sprzeciwu wobec dyktatury człowieka, nim będąc. Jak, zawsze nasyłał tragiczne kary za braki swojej własnej twórczości, niedoróbki w ciele i duszy. Człowiek Bóg nierozliczalny nawet przed samym sobą. Choć wolność nocy, niespętane myśli, jak kiedyś ubrane były w kolorowe szaty, to dodatek rozczarowania zniżał je ku szarej ziemi, po której przemierzała swój los. Przyginana ciężarem mogła z bliska przyjrzeć się własnemu odbiciu w kolejnych krokach, twarzy za życia pokrytej niedokonanym celem.
Ten dzień pozostał nadzwyczaj słoneczny, rozpoczęty zaciągniętym niebem w fazie nadchodzenia. To właśnie w cichej dolinie w opuszczonej wiejskiej chacie znalazła cichość rozmyślań. Jej kolorowa spódnica w wyblakłe pasy wtapiała się bez wątpienia w kiedyś płomienne ściany zapomnianego ogniska. Zapomnianym patykiem rozgrzebała popiół odkrywając tym samym właściwe palenisko.
Ileż tu pamięci spłonęło dając ciepło?
Ileż popiołu wyrzuconego w przydomowy ogród spowodowało jego rozrost?
Palenisko było przycichłe ciepłe, bez oznak palącego życia. Zmarznięta ciężkością losu postanowiła wrzucić parę wysuszonych gałązek. Ogień tlił się i dym spowijał wnętrze domu i jej duszy. W jego smugach usłyszała dochodzący z zapiecka i prawie niesłyszalny głos. Przestraszała się własnej przeszłości nieustannie idącej śladami kroków tułaczki. Bez ciekawości spojrzała w kierunku spowitego w pasy dymu zapiecka. Płacz nasilał się, a nawet podwoił. To był już dwuton, skarżycielskim dźwiękiem budził matczyne uczucia bez wyraźnej potrzeby. Przedarła się przez smugi jej własnych rozmyślań, by ujrzeć szczelnie zawiniątko o dziewczęco dziecięcych twarzach.
Edyta dobrze pamięta gnące się ku ziemi baraki na obrzeżach czarnego miasteczka. W nich wychowywała się z siostrą Jadwigą, tam były początki rodziny z matką, która wróżeniem z kart zarabiała na podtrzymanie egzystencji. Czasem przynosiła do domu rzeczy niewiadomego pochodzenia. Nikt nie pytał. Tradycyjne życie wśród gadziów było do pewnego stopnia rozrywką, bo przecież wszystko jest niczyje.
Hebanooka Edyta wyrastała wśród narzuconej niechęci otoczenia. Z niechęcią patrzyła spod długich rzęs na zamazany czas jej doli. Z głębi duszy nie wiedziała gdzie jest i do czego przynależy. Bunt urastał do wagi zatarcia śladów. Przecież lubiła chodzić do szkoły. Całym majestatem małego serduszka pokochała piękno. I to z otoczenia i to z pieśni matki. Czuła, że stoi na krawędzi i taki stan rzeczy rozpływał się w marzeniach niemających początku ani końca. Matka rozumiejąc rozdarcie córczynej duszy jakby nieświadomie popchała ją w kierunku jej talentu. Przecież tylko ona wiedziała, znała bolesną prawdę. Obie kochała swym doświadczonym życiem, dla obu chciała być prawdziwą matką.
Ich dom był często odwiedzany przez zaprzyjaźnionego matce mężczyzny o starganej wiatrem twarzy. Nie przenikła, niezdradzająca żadnych uczuć. Niekiedy przynosił skrzypce. Grał smętnie w długie wieczory przeciągane długością smyka. Matka podkładała głos wtulając słowa pomiędzy ulatujące nutki. Edyta odlatywała w ich nieskończoność tuląc głowę do zimnej poduszki. Jadwiga zawsze była obca i jej głośne acz senne pomrukiwania potwierdzały jej nie przynależność do chwilowych rozmarzeń.
Mając lat dwanaście po raz pierwszy poczuła ciężar smyczka. Przyjaciel domu spod przymrużonych wyszeptał; to jest tak, jakby dotknąć rozwianej grzywy pędzącego rumaka, zapleść życie w koński ogon. Przyłożyła do policzka drewnianą objętość i ręka rozpoczęła niedoświadczone ruchy przez cztery strony świata. Gdzieś w głębi serduszka łkało, gdzieś dziewczęce marzenia poniósł wiatr. Gdzieś. I tylko Edyta poznawała głębię zadośćuczynienia przeżytym latom w barakach na skraju czarnego miasteczka.
Kiedy osiągnęła wiek określony tradycjami ludzi z minionego czasu, matka postanowiła oddać serce Edyty przyjacielowi domu. Patrzyła, jak pakuje swoje ciuszki do drewnianej walizeczki. Nie było co upychać i wieko z głośnym hukiem zatrzasnęło się ponad jej przyszłością. Przyjaciel domu opóźniał swój przyjazd, a Edyta całą siłą woli penetrowała roztaczające się wizje. Przeważnie było w nich smętnie i ponuro, a przeciętność goniła szarość.
Tej nocy uciekła z domu zabierając całe swoje życie w drewnianym pudełku. Zgodnie z tradycją matki zabrała też skrzypce. Wtedy nie wiedziała, że wchodzi na drogę rozdarć pomiędzy matką i jej życiem. Nie wiedziała, że jej życie pozostanie ciągłym wyborem.
Była pilną studentką. Zanim dołączyła do braci, grała na smykach już od sześciu lat, przeważnie przy otwartych oknach pod wiatr. Wtedy była bardzo spokojna. Wplatała stare z nowym w przedziwaczne mozaiki połączeń….Nie stroniła od gitary przy ognisku, patrzyła na wiolinowe słowa unoszone ciepłem i smugami dymu, nie wiedząc, że jej początek miał miejsce w takich samych okolicznościach.
cd może nastąpić…Bart
czy można napisać o kimś opowiadanie
może nawet powieść
na podstawie skromnych informacji ?
ależ od czego fikcja literacka…szeroka wyobraźnia i talent…
piękne dzięki Bart…:)))***
będę prostować…jeśli to będzie możliwe…cyg@
eliksir z szeptów górami się piętrzy
pocałunkiem zawarte usta
zimowy karnawał czas najpiękniejszy
palcem po policzku ktoś muska
a księżyc wraził nos
przygląda się z ukrycia
i taki jego los
zpisać notkę z życia
autostrda słów bezpieczna odśnieżona
dwa słowa serdeczne i drogie
sympatyczne dłonie barczyste ramiona
przytulą a myśli płyną błogie
a księżyc wraził nos
przygląda się z ukrycia
i taki jego los
zpisać kartkę z życia
białym szalem nartostrad czarne warkocze
długi list napisany milczeniem
przypadkiem w tryby szelestem dziś wskoczę
czy będę wielkim zaskoczeniem
a księżyc wraził nos
przygląda się z ukrycia
i taki jego los
zapisać scenę z życia…
z morałem bajeczkę
dzisiaj syn Ci powie
kocham cyganeczkę
biorę ją za żonę
jakbyś się dowiedziała
że będę synową
co byś powiedziała
przyszła ma teściowo?
jakbyś się dowiedział
że cyganką jestem
co byś mi powiedział
przyszły mój teściu?
co na to rodzima
krewni i znajomi
taki nick w rodzinie
morał?
zaślepiony…
dziś tylko znicz zapłonie
moim najbliżym
po drugiej stronie
zimowe kwiaty splecione wieńcem
szeptem modlitwy w intencji wiecej
w cmentarnej nad życiem zadumie
życie a śmierć…
czy ktoś to pojąć umie?
[*]
zegar życia wybija magiczną godzinę spotkania
czarno-czerwona sukienka
szerokim gestem się kłaniam
obiema rękami kryształowe falbany w rozpadlinie
koralowym uśmiechem Cię witam
do Ciebie płynę
dławiąca źrenic radość zabawy przedsmakiem
kaskadą witraża pulsuje serce
zabarwione smakiem
nadziei pajęczej przerzuconej tęczą przez ramiona
tak karnawałową muzyką przywitać
przepełniona
zanim kartka następna spadnie z kalendarza
czas bal życia rozpocząć
ostrożnie rozmrażać
płatkiem pościerać kałuże bo może być ślisko
zamachem rozwinąć falbany
pokłonić się nisko
czy słyszysz
już muzyk stroi skrzypce ptasim trelem
zapraszam do białego…
Ciebie mój Aniele…
„Mądrość przyrównują do wiedzy,
a przecież znajomość alfabetu
nie czyni człowieka pisarzem.”
Piszemy z uzależnienia, albo dla zabicia czasu, albo idziemy na narty, na wiatr, na deszcz czy do kina, na cmentarz
albo w marzenia…
A więc róbmy cokolwiek, by nie zardzewiały nam nasze ciała i dusze, możliwe, że tylko to jeszcze chroni nas przed przedwczesną śmiercią czy zwykłym starzeniem…
Wszystko, co nie pozwala przejść obojętnie...
Wiersze, fraszki, limeryki Lucryssy
Ogrody Duszy sercem malowane Jestem Alchemikiem którego prowadzą odczucia serca a narzędziami pracy zamiast probówek są pióro, aparat ale przede wszystkim pędzel, farby i płótno gdzie mieszam kolory niczym energie i wydobywam nienazwane zjawiska na światło dzienne a one stają się zmianą we mnie, moją alchemią duszy. SERCE WIDZI za oczy, CZUJE I WIE.
opowieści dziwne, niezwykłe ,tajemnicze ,zaskakujące...
Miłość, dobro, smutki i radości dnia codziennego
Poetów, pisarzy, eseistów i publicystów zainteresowanych publikacją na naszych łamach zapraszamy do przesyłania propozycji tekstów na adres zapisz@zapisz.blog
Poezja w słowach i obrazach
Blog Bronisławy Góralczyk... po trosze o wszystkim
" Poczuj się jak słuchacz opowieści ojca wracającego po pracy do domu i dzielącego się z rodziną tym, co przemyślał i przeżył"
Wiersze, poezja, skryte myśli. Jestem słowem.
Blog, w którym zapisuję swoje myśli rozbiegane
....czemu wszystkiego tak mało?....
wierszem i prozą...z zabawy dozą...by nie zardzewieć...
wierszem i prozą...z zabawy dozą...by nie zardzewieć...
BLOG TADEUSZA I ALICJI
Poznaj oblicze XXI wieku i poczuj blisko oddech epoki, w której żyjesz. Zapraszam na blog.
Moje spojrzenie na świat
wierszem i prozą...z zabawy dozą...by nie zardzewieć...
Miłość nie istnieje w sobie, ale w nas, jest naszym osobistym dziełem. " - Marcel Proust
O tym co było, co jest i czasem trochę marzeń